Drogi świętych czasem się krzyżują. Niekiedy jest to krótka chwila. Tak było i w przypadku dwóch świętych męczenników: Biskupa Michała Kozala i Ojca Maksymiliana Kolbego. Spotkali się na kilka godzin w seminarium w Gnieźnie.
Jeśli wolno odwoływać się do osobistych doznań i uczuć, chciałbym tutaj powiedzieć jedną rzecz, która pośrednio wiąże mnie z ks. biskupem Michałem Kozalem. Gdy zostałem biskupem lubelskim, przyszła do mnie jedna osoba z najbliższego otoczenia ks. biskupa Kozala. Przyniosła jego płaszcz, kapelusz i powiedziała: "Oddaję to, bo może się przydać".
Ponieważ już na dwa lata przed moim więzieniem wiedziałem, co mnie czeka, jako człowiek roztropny kazałem uszyć sobie mocne buty i przygotowałem palto. Myślałem: wszystko musi się dziać porządnie, dokładnie, z pełnym zrozumieniem rzeczy. Tak też istotnie było. Gdy pewni panowie przyszli do mnie, miałem na tyle przytomności, że wziąłem na siebie od dwóch lat przygotowane buty. Z paltem wyszło inaczej, gdyż miałem mieć cieplejsze. W ostatniej jednak chwili, gdy moi domowi goście stali się zbyt brutalni - nie pozwolili mi wejść do kaplicy na pożegnanie - palto podała mi siostra zakonna i dopiero w aucie zobaczyłem, że było to palto biskupa Kozala. A więc przydało się!... Bardzo się cieszyłem z tego okrycia. Znalazłem orędownika. Modliłem się do niego wiele, ażeby uczciwie wywiązać się z zadania, które Bóg mi nałożył.
Wspominam to, gdyż może się to przyczynić do wzrostu czci, która należy się biskupowi Michałowi Kozalowi, a mnie dodawało otuchy w niejednej trudności. Osobiście najtrudniejsze sprawy zlecam zawsze Ojcu Kolbemu i biskupowi Michałowi. Mówię do nich w skrócie: Macie teraz dużo czasu, a ja mam go bardzo mało. Załatwiajcie więc sprawy. Jesteście od tego!
Wydaje mi się, że sprawy najlepiej stawiać prosto. Wszyscy ostatecznie jesteśmy rycerzami Chrystusa. Co więc będziemy się ze sobą patyczkować. Mówmy otwarcie, jasno i prosto. Ojciec Kolbe i Biskup Michał przeszli przez życie niełatwe, wręcz trudne i wiedzą, co to znaczy walka w obronie Kościoła.
Bł. Stefan Wyszyński
8 czerwca w Gnieźnie Ojciec Maksymilian i o. Justyn Nazim wygłosili pogadanki o misjach. Noc spędzili w pociągu i na dworcu kolejowym, czekając na dogodne połączenia. Ojciec Maksymilian podróż "okupił" cierpieniem, gdyż "nasz misjonarz przyzwyczajony do japońskich frykasów - a ostatnio i włoskich - zjadłszy na kolację w Niepokalanowie polskiego barszczu z ziemniakami, rozchorował się. Całą noc siedział skulony, wijąc się z bólu, a z ust jego wyrywało się często pobożnie powtarzane imię Maryja. Patrząc na jego cierpienie, jakże mogłem zasnąć" - opowiada o. Justyn. Po przyjeździe do gnieźnieńskiego klasztoru i odprawieniu Mszy świętej, misjonarze odwiedzili biskupów i redakcję miejscowego dziennika "Lech". Po południu o godz. 16 odbył się odczyt misyjny w seminarium, do którego zaprosił franciszkanów rektor ks. Michał Kozal. "To kapłan wysokiej świątobliwości i bardzo nam życzliwy" - zapisał o. Justyn. Odczyt był skrócony ze względu na brak czasu i egzaminy z filozofii. Jak wspomina o. Justyn, Ojciec Maksymilian "opowiedział garść wrażeń ze swojej podróży do Japonii, do Indii i o pracy w Mugenzai no Sono. Opisał to, co widział, i z czym się zetknął. To była barwna mozaika faktów, opisana prostymi słowami, z których biła troska o tyle nieszczęśliwych pogańskich dusz, wywarła wrażenie bardzo dodatnie i to nie tylko na klerykach, ale i na profesorach, z Księdzem Rektorem na czele. Dziękowali serdecznie za ucztę duchową, a wyrazem tego było przemówienie wicerektora i ofiara pieniężna złożona na misje. Wspólna fotografia przed gmachem seminarium (fot. wyżej) zakończyła nasz pobyt wśród młodych lewitów".