Pomiń ten link jeśli nie chcesz trafić na czarną listę!
  • Slider 6
  • Slider 9
  • Slider 10
  • Slider 11
Dwumiesięcznik dla młodych ciałem i duchem

16 lipca

Redakcja   

1(99)2024 | Ukrzyżowana
1(99)2024 | Ukrzyżowana
1(99)2024 | Ukrzyżowana

Kard. Stefan Wyszyński, ks. Karol Wojtyła, prezydent USA Jimmy Carter i słoń Leon "łakomczuch"...

Rozmowa z Jagodą Muszyńską - siostrą Leona Frelaka, który przeżył 50 lat na wózku inwalidzkim, po feralnym skoku na... lodówkę.

- Podczas pierwszego spotkania z Leonem, zobaczyłem człowieka z jednej strony łagodnego, a z drugiej znającego własną wartość. W rozmowie zaś był pełen ciepła, pokoju i mądrości.

Jagoda Muszyńska: Leon od zawsze miał predyspozycje na dyplomatę. Już jako dziecko był bardzo inteligentny, zdolny i przede wszystkim oczytany. Potrafił przez całą noc czytać książki, trzymając lampkę pod kołdrą. Czytanie było jego pasją. Mógł dyskutować praktycznie na każdy temat, stąd budził podziw u swoich rozmówców. Przeczytał tysiące książek. I choć spokojny duchem, poznaną wiedzą jak najszybciej chciał dzielić się z innymi, i oczywiście wcielać ją w życie.

- Skąd wzięła się u niego pasja poznawania świata?

JM: Mieliśmy babcię Mariannę. Wołaliśmy na nią - z drugiego imienia - babcia Józia. Czasy, w których przyszło jej żyć, z pewnością nie były lekkie. Zdołała się jednak wyedukować jeszcze przed wojną. Posiadała małą maturę. I choć przeżyła dwie wojny, szła przez życie tanecznym krokiem, a nas traktowała bardzo łagodnie i czule. Opowiadała nam, jak wojna zabrała całą jej rodzinę. Bardzo dużo czerpaliśmy z jej opowiadań i ideałów życiowych. Po ciężkim dniu zawsze czytała nam Klechdy domowe - takie bajeczki.

- A rodzice?

JM: Tato Marian był maszynistą. Kiedyś prowadził pociąg towarowy i na stacji w Rembertowie doszło do katastrofy. Na skutek błędu ludzkiego nadjechał pociąg Moskwa - Berlin. Wagony szybko się spiętrzyły i tato zginął 8 maja 1955 r. Ja miałam 4 latka, a Leon 5. Nie pamiętaliśmy swojego taty, choć często wracaliśmy w rozmowach do jego osoby. Mama wychowała sama naszą czwórkę: Wacław był najstarszy, potem był Leon i ja, a Pawełek najmłodszy.

- Leon opowiadał często o swojej miłości do sportu.

JM: Tak. Był bardzo chudy, ale wysportowany. Lubił grać w tenisa ziemnego i trenował pływanie. Zalew Zegrzyński, przy asekuracji kajaka, potrafił przepłynąć kilka razy... Jednak nade wszystko kochał skakać do wody z trampoliny. W naszym Halinowie są trzy stawy. Przy jednym zrobiono dwa brzegi plażowe, na których spędzaliśmy czas przez większość wakacji.

- Leon wspominał mi o spotkaniach z Prymasem Stefanem Wyszyńskim....

JM: Razem z ks. prob. Tadeuszem Wojdatem byli stałymi bywalcami na ul. Miodowej. Raz w miesiącu ks. proboszcz zabierał nas do Warszawy pociągiem, do odbudowanego Teatru Wielkiego, na opery Straszny dwór czy Aida... Podczas tych wypraw odwiedzaliśmy także Prymasa.

- I co było dalej?

JM: W 1964 r. Leon poszedł do Technikum Samochodowego przy ul. Hożej 88. A dostać się tam wcale nie było łatwo. Ogromna konkurencja i szczegółowa selekcja. Pięć osób na jedno miejsce.

- Zgaduję, że jednak się dostał.

JM: Dostał się, a jakże! Technikum ukończył z wyróżnieniem. Zresztą jego ambicje sięgały dalej. Bardzo zaangażował się w pomoc parafialną. Myśmy byli bardzo związani z Kościołem. Leon był ministrantem, a ja bielanką. Służył niemal do każdej Mszy świętej. Chciał pójść do seminarium.

Jak wspomniałam wcześniej, Leon kochał pływanie. Zapisał się do szkółki pływackiej w Pałacu Młodzieży (Pałac Kultury i Nauki w Warszawie), gdzie trenował skoki do wody z wieży. Potem, jak większość młodych ludzi, na 12 miesięcy został powołany do wojska.

- I nastał pamiętny dzień, 16 lipca 1972 r.

JM: Do mojego brata przyjechał kolega z wojska. Zabrał go nad jezioro w Halinowie. Poszli tam całą paczką. Leon wraz ze swoją dziewczyną i znajomymi. Pamiętam, że wcześniej zrobiłam obiad. To było zaraz po posiłku. Miałam później do nich dołączyć. Z relacji wiem, że poszli na plażę i że było dużo ludzi. No i była tam ta budka przy samej wodzie. Leon stanął na tej budce i wykonał skok do wody...

W tym miejscu muszę dodać, że Leon skakał do wody setki razy, znał się na tym. Znał również miejsce, w którym oddał skok - skakał tam wielokrotnie. Znaliśmy te wody: nauczyłam się tam pływać.

- To, co właściwie się tam wydarzyło?

JM: Mnie przy tym nie było. Wiem tylko to, o czym usłyszałam od innych. Szłam w kierunku stawów, kiedy powiedziano mi że zdarzył się wypadek z udziałem mojego brata...

Leon wraz ze znajomymi wdrapał się na budkę [...].

Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu RYCERZ MŁODYCH - 1(99)2024 | 16 lipca, s. 18