"Poza Kościołem nie ma zbawienia. Czym jest religia? Czym jest wiara? Kim Ty jesteś, Panie Boże? Tak bardzo potrzebujemy prawdy, która jaśniałaby na twarzy każdego człowieka" – napisał Pierangelo Capuzzimati, włoski 16-latek, który stoczył nierówną walkę z białaczką. Choroba okazała się silniejsza i w wieku 17 lat zabrała go z tego świata. Obecnie jest Sługą Bożym. Znajomi nazywali go zdrobniale Pier.
Pierangelo Capuzzimati urodził się we Włoszech w Tarencie, 28 czerwca 1990 r. Mieszkał w Faggiano – małym miasteczku położonym kilka kilometrów od stolicy prowincji Tarent w Apulii. Był pogodnym dzieckiem, ale wyróżniającym się na tle rówieśników powagą spojrzenia i głębią rozumowania. Nauka nie sprawiała mu trudności. Lubił uczyć się i czytać. "Było to pomiędzy IV a V klasą szkoły podstawowej – wspomina Clarissa, jego kuzynka. – Razem uczyliśmy się łaciny i greki. Jemu szło to z łatwością. Z wyrzutem zapytałam go, jak to możliwe, że on wszystko pamięta, a ja natychmiast zapominam znaczenia słów? On mi odpowiedział: Po prostu, nie zwracasz wystarczającej uwagi na to, co robisz".
Zadziwiającą cechą Piera było to, że nigdy nie okazywał innym swojego cierpienia. Zawsze był miły i zabawny, nie tylko dla swoich przyjaciół i rodziny. "Mówił poważnie, kiedy trzeba było być poważnym. Śmiał się i żartował, kiedy można było żartować. Często mówił o sprawach szczególnie trudnych, o których wszyscy chętnie słuchali" – wspomina jego młodsza siostra Sara.
Kilka dni przed śmiercią Pier "miał wiele pytań i zadawał je spokojnie, jakby nieświadomy tego, co się działo – dodaje Sara. – Ale to była pozorna nieświadomość. On dokładnie wiedział, że idzie na spotkanie z Jezusem. Codzienną jego lekturą było Pismo Święte oraz Żywot św. Franciszka. Już po jego śmierci znaleźliśmy tę książkę z zakładką na opisie śmierci Biedaczyny z Asyżu. Często opowiadał, że chce umrzeć jak św. Franciszek, że chce od razu pójść do nieba. Dzięki Pierangelowi również i ja odczuwam stale rosnącą potrzebę wiary i bliskości obcowania ze słowem Bożym. Tego nauczył mnie mój brat".
Zdawało się, że wiódł spokojne, normalne życie, jak większość nastolatków. Ale to jego życie wcale nie było łatwe. Dorastał w rodzinie raczej obojętnej religijnie. Skąd się wzięło u niego to zamiłowanie do Jezusa? Trudno wyjaśnić. Na pewno nie zaszczepili w nim tego jego rodzice. Być może w jego przypadku choroba i cierpienie stały się zasiewem wiary. Od pierwszych chwil swojej choroby odkrył w tym plan Boży. Kiedy usłyszał diagnozę, oddał się całkowicie swemu "przyjacielowi Jezusowi i Niepokalanej". W ten sposób jako dziecko stał się "duchowym ojcem" dla swoich rodziców.
Na białaczkę zachorował w lecie 2004 r. Życie jego i jego rodziny zostało całkowicie wywrócone do góry nogami. Z powodu ciągłych hospitalizacji i długich okresów rekonwalescencji sporadycznie uczęszczał do szkoły. Utrzymywał jednocześnie kontakty z kolegami z klasy i nauczycielami. Uczył się w domu pod okiem nauczyciela łaciny i greki. Niektórych przedmiotów uczył się sam. Zdał do następnej klasy i latem 2005 r. przeszedł przeszczep szpiku kostnego. Operacja wydawała się sukcesem.
Pier kontynuował naukę samodzielnie i w maju 2006 r. przystąpił do egzaminów do I klasy, uzyskując aż dziewięć punktów na dziesięć możliwych [...].
Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu RYCERZ MŁODYCH - 3(101)2024 | Znak z Faggiano [Pierangelo Capuzzimati], s. 20