Pomiń ten link jeśli nie chcesz trafić na czarną listę!
  • Slider 6
  • Slider 9
  • Slider 10
  • Slider 11
Dwumiesięcznik dla młodych ciałem i duchem

Kościół i jego rany... (6)

Rycerka Julia   

6(98)2023 | Kościół i jego rany... (6)
6(98)2023 | Kościół i jego rany... (6)
6(98)2023 | Kościół i jego rany... (6)

Na straży moralności i obyczajów.

Kościół już od zarania został zobowiązany przez samego Chrystusa do nauczania wiary w Boga i do życia według zasad ewangelicznych, czyli miłości Boga i miłości bliźniego. Wartości te miał przekazywać głównie przez teksty Pisma Świętego, ale i przez liturgię, przez pieśni i modlitwy, przez praktyki pobożne oraz przez wychowanie dzieci i młodzieży. Czynił to, stojąc na straży obyczajów, i upominał nawet koronowane głowy (np. Bolesława Śmiałego, Mieszka Starego i Kazimierza Wielkiego oraz późniejszych władców), za co, bywało, że jakiś kapłan czy nawet biskup musiał zapłacić życiem.

Na straży przykazań

Tak, Kościół upominał i nadal upomina. Bł. Stefan Wyszyński (1901-1981) czynił to w bardzo wymowny sposób, ucząc szacunku dla bliźniego, którego utożsamiał z Chrystusem: "«Będziesz miłował bliźniego swego». I to każdego! Tego, co ma serdeczne oczy, i tego, co ma oczy szklane. Tego, co ma żar w piersi, i tego, co nosi w piersi kamień. Tego, który ma ku tobie wyciągniętą braterską dłoń, i tego, który cię dźga oczyma. Każdego! (...) Konsekwencje chwytają po prostu człowieka za głowę i każą mu chodzić wokół ludzi... na palcach. Dlaczego? Bo to jest Chrystus!

Gdy spoglądam na drugą osobę - na Chrystusa spoglądam. Gdy się do niej uśmiecham - do Chrystusa się uśmiecham. Gdy powiem coś do niej - do Chrystusa to mówię. Gdy daję jej cokolwiek - Chrystusowi daję. Gdy komuś ustępuję z drogi - Chrystusowi miejsce robię. Gdy komuś coś upiorę, sceruję, posprzątam - Chrystusowi to czynię. Gdy się opanuję, powstrzymam, złego słowa nie powiem - Chrystusa uradowałem". Bo człowiek dopiero wtedy jest w pełni szczęśliwy, gdy może służyć, a nie wtedy, gdy musi władać. Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej pragną, by nadrobić w ten sposób swoją małość. Człowiek naprawdę wielki, nawet gdy włada, jest służebnikiem...

"Ale można to samo powiedzieć odwrotnie: Spojrzałem źle na drugiego człowieka - na Chrystusa źle spojrzałem. Warknąłem na niego - na Chrystusa warknąłem. Zwymyślałem go - zwymyślałem Chrystusa. Na złość mu zrobiłem - Chrystusowi zrobiłem na złość".

Na straży łagodnych obyczajów

Zresztą Kościół nie tylko wymagał przestrzegania Przykazań Bożych i nauk ewangelicznych, ale i starał się łagodzić okrutne obyczaje, potępiał zbrodnie. Występował przeciwko uśmiercaniu żony po zgonie męża i brał w opiekę niewolników. Już za czasów pierwszych Piastów coraz rzadziej stosowano wyłupywanie oczu, obcinanie języka albo kastrowanie, gdyż rozumiano, że są to ciężkie przewinienia, za które trzeba będzie surowo odpokutować.

Kościół zawsze walczył z pijaństwem, tworząc bractwa wstrzemięźliwości i odmawiając pochówku w poświęconej ziemi tych zmarłych, którzy pędzili bimber i nim handlowali.

Kościół potępiał mściwość, uśmierzał bunty, jak np. zbrodniczą "rzeź galicyjską". Potępiał nierząd i wszelką rozpustę. Jednak przenigdy nie odrzucał nawet wielkich grzeszników, ale tłumaczył i do końca walczył o ich dusze, mając nadzieję, że ta walka nie będzie daremna. W swej wyrozumiałości często brał ich w obronę przed samosądem, pogardą i wszelkim ostracyzmem, kierując się słowami św. Katarzyny ze Sieny, która uważała, że zamiast odtrącać, trzeba szczerze modlić się za nich, "żarliwie pragnąc zbawienia grzeszników i wzywając Boga z tym większym współczuciem; z żywszą boleścią z powodu ich błędów i wyrządzonej Mu obrazy". Albo słuchając słów św. Augustyna: "Nie powinniśmy kochać ludzi aż tak bardzo, żeby kochać ich występki, ale też nie powinniśmy nienawidzić występków aż do tego stopnia, aby z ich powodu nienawidzić także ludzi".

Troska o błądzących

Wielka troska o grzeszników zawsze jest aktualna. "Trzeba rozumieć ludzi - mówił bł. Stefan Wyszyński - i nigdy się nie gorszyć nikim". Zaś bł. Jerzy Popiełuszko, wstawiał się wprost do Boga za modlącymi się, by nigdy nie zwątpili: "Niechaj będą silni miłością, modląc się za braci błądzących, nie potępiając nikogo, ale piętnując i demaskując [jedynie samo] zło". Podobnie wypowiadał się bł. Rupert Mayer: "Niechaj się strzegą osądzania czyichś błędów, bo cóż im jest wiadomo o walce tego człowieka ze swymi słabościami". "I niech nie naigrawają się z niczyjego upadku" - jak mówi księga Estery (4,17). Bo "kochać swoich braci i chcieć ratować ich, to znaczy przede wszystkim: siebie samego chcieć ratować; bo próbować zrozumieć, to zarodek świętości dla nieba" - powiedział Pan Jezus do Małgorzaty Balhan.

Wielkie rzeczy uczynili

W historii Polski upamiętnili się kapłani, którzy dokonali naprawdę wielkich rzeczy. Takich duchownych jak bp Wincenty Tymieniecki, który podźwignął z upadku ponad półmilionowe miasto, którym była fabryczna Łódź, odnotowano i w innych rejonach kraju. Bo po "rzezi galicyjskiej", ukazującej barbarzyńskie zezwierzęcenie ludzi, skromny ks. Karol Antoniewicz wraz z kilkoma jezuitami przez pół roku prostował spaczone charaktery, głosząc po całej okolicy nieustające rekolekcje i oczyszczając z ciężkich grzechów niejednego zbrodniarza. W tym samym czasie na Podhalu, inny, tak samo skromny ks. Wojciech Błaszyński, poprzez nieustającą misję, utemperował wzburzony lud i nie dopuścił do podobnej rzezi. Swoją prostotą i oddaniem tej wielkiej arcyważnej sprawie, nie bacząc na szykany żandarmów austriackich, przyciągał takie rzesze ludzi, że "nie miał chwili wytchnienia, a pracy przybywało. Bo tłumy ludzi ciągnęły do Sidziny, [gdzie był proboszczem], nie tylko z Podhala i dalej - ze Spisza i Orawy, i jeszcze ze Słowacczyzny, ale nawet od Powiśla lud z dolin przybywał. Pozostawano w Sidzinie nieraz po kilka tygodni, żeby korzystać z katechizacji" (Feliks Koneczny). Także na spowiedź - z powodu natłoku penitentów - nieraz trzeba było czekać nawet cały tydzień. Dzięki takim i podobnym kapłanom "polski katolicyzm odznaczał się nie tyle powierzchowną wojowniczością, co ogromną, wewnętrzną pobożnością" (Norman Davies).

W Warszawie, pod koniec XVIII w., upamiętnił się o. Klemens Hofbauer - redemptorysta wywodzący się z Moraw. Oceniając sytuację w stolicy, stwierdził z przerażeniem: "Od dziecka do starca, wszystko oddane rozpuście". Postanowił podjąć szeroko zakrojoną działalność misyjną. Szybko nauczył się języka polskiego i "otrzymawszy od władzy kościelnej kościół św. Benona, pracował tam z towarzyszami zakonnymi od rana do nocy w konfesjonale i na ambonie. Kościół nie mógł pomieścić napływu wiernych. Codziennie bywało po pięć kazań, szereg Mszy świętych, codzienna uroczysta suma i codzienne nieszpory. Liczba komunikujących doszła w jednym roku do bajecznej sumy stu tysięcy" (Franciszek Kucharczak). W ten sposób w znacznej mierze przywrócił moralność obyczajom stolicy, której zepsucie było, na szczęście, tylko powierzchowne, naśladujące ówczesną modę europejską. Moda ta bowiem - konsekwentnie od Odrodzenia po Oświecenie - powodowała na Zachodzie zwrot we wcześniej przyjętych normach postępowania i wprowadziła znaczne rozprężenie moralne, czego skutkiem było odrzucenie Boga. Dzięki żarliwości tego wielkiego kaznodziei warszawiacy pozwolili wyprowadzić się z upadku, umocnić wiarę w Boga i zmienić sposób bycia, a swojego wybawcę z dumą nazywali Apostołem Warszawy. [...]

Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu RYCERZ MŁODYCH - 6(98)2023 | Kościół i jego rany... (6), s. 23