Pomiń ten link jeśli nie chcesz trafić na czarną listę!
  • Slider 6
  • Slider 9
  • Slider 10
  • Slider 11
Dwumiesięcznik dla młodych ciałem i duchem

Kibic

Kasandra Witkowska   

rm-085-24.jpg
rm-085-24.jpg

Początek roku, czy to kalendarzowego, czy szkolnego, jest czasem sprzyjającym podejmowaniu jakichś postanowień: "W tym roku schudnę, będę systematycznie biegać; wezmę się od początku roku za solidną naukę" itd. Zabieramy się do pracy, do działania z pełnym entuzjazmem i przekonaniem, że "tym razem to się musi udać". Jesteśmy pełni wiary, energii, samozaparcia i starcza nam tego na... tydzień (przy nieco silniejszych charakterach na miesiąc).

Można by więc zapytać: Po co w ogóle zawracać sobie głowę jakimiś postanowieniami? Zobacz, że warto. Fakt, że mamy taki pomysł, oznacza, że zauważyliśmy w swoim życiu obszar, który nie został jeszcze okiełznany. Jeśli podjęliśmy temat, to znaczy, że mamy zarys tego, jak chcielibyśmy go zagospodarować. Staje się on dążeniem do stanu lepszego niż obecny, a więc do rozwoju. Znaczy to, że dokonaliśmy analizy własnych braków, niedoskonałości, stwierdziliśmy, że nie są one nam wygodne, że trzeba "coś z tym zrobić", podjęliśmy decyzję, jak walczyć z problemem i wzięliśmy się z nim za przysłowiowe bary. A że nie wyszło, że nie starczyło silnej woli, no cóż - jak mawiał klasyk: Nobody’s perfect. Ważne, że w ogóle chce się nam jeszcze podejmować pracę nad sobą. Musimy ciągle zaczynać od nowa.

W rekolekcyjnych notatkach Rajmunda Kolbego czytamy o potrzebie podejmowania postanowień, ale z dopiskiem "nie głowy, ale serca bez bólu głowy żąda Pan od ciebie". Nasze porażki w wytrwaniu w postanowieniach wynikają z tego, że podejmujemy je głową... i tylko głową.

Czy to źle, że myślimy i planujemy?

Oczywiście, że nie. Miewamy jednak tendencje do podejmowania decyzji w oparciu o nasze rozumowe kalkulacje, nie wliczając do nich tego, co chce od nas Bóg. Zdarza się nam stawać taką "Zosią samosią", która analizuje sama siebie, planuje swój czas, sama według siebie, w swoim działaniu polega sama na sobie. Nic dziwnego, że szybko się męczymy takim stanem rzeczy. Jeśli wykonujemy czynności dlatego, że postanowiliśmy się zmierzyć z określonym problemem, a jedynym argumentem naszego postępowania jest to, że "wypadałoby" lub "wszyscy tak robią", to daleko nie zajdziemy. Postanowienia muszą być podejmowane, gdy jesteśmy do nich wewnętrznie przekonani, gdy nasze serce i nasza dusza szczerze odczuwają taką potrzebę. Wówczas motywacja do działania ma zupełnie inne, dużo mocniejsze podłoże. Jeśli do tego wszystkiego dodamy przekonanie, że nasze postanowienie jest zgodne z wolą Bożą, to wystarczy jego wypełnienie oddać Bogu. Kiedy przestajemy się martwić, czy tym razem się uda, przestaje nas "boleć głowa" w trosce o to, jak damy sobie radę, a skupiamy się na działaniu - to uda się na pewno. Kiedy nauczymy się patrzeć na nasze zmagania oczami Ojca, który kibicuje swojemu dziecku w jego postępach, w jego dążeniu do stawania się coraz lepszym, staną się one dla nas wyzwaniem. Tylko, że to wyzwanie będzie możliwe do osiągnięcia. Bóg Ojciec zna nasze niedoskonałości, ale nie jest tym, który czeka tylko, aby nas rozliczyć z tego, ile razy upadliśmy. Dał nam sakrament pokuty i pojednania, w którym wszystkie te upadki idą w zapomnienie, właśnie po to, abyśmy mogli zacząć jeszcze raz, na nowo, wytrwale, aż się uda. Fajnie mieć Tatę, który tak kibicuje swojemu dziecku. "Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca" (Jr 29,11-13).