Pomiń ten link jeśli nie chcesz trafić na czarną listę!
  • Slider 13
  • Slider 6
  • Slider 9
  • Slider 10
  • Slider 12
Dwumiesięcznik dla młodych ciałem i duchem

Tożsamość płciowa

Jan P. Strumiłowski   

rm-079-30.jpg
rm-079-30.jpg

Jednym z nowoczesnych pojęć, które we współczesnej antykulturze robi zawrotną karierę jest słowo "gender".

Problem z "gender"

W języku polskim słowo "gender" jest problematyczne ze względu na sposób tłumaczenia go. Gender oznacza bowiem tzw. płeć kulturową, co odróżnia ją od płci biologicznej. Często zatem przyjmuje się, że obok płci biologicznej istnieje jeszcze pewne obciążenie kulturowe, które kobietom i mężczyznom przypisuje określone role społeczne, narzuca jarzmo pewnego, określonego stylu bycia, wrażliwości itp. Podkreśla się przy tym, że owe role społeczne są wynikiem stereotypów, które niekoniecznie muszą wiązać się z rzeczywistą osobowością, pragnieniami i aspiracjami poszczególnych ludzi. Tak więc samo pojęcie gender zostało ukute, by dowieść, że większość nierówności dzielących mężczyzn i kobiety jest wynikiem jedynie konwencji kulturowej. Zatem według genderystów rzeczywista, a więc według nich psychologiczna, tożsamość płciowa jest niezależna od naszej biologii. Człowiek czuje się kobietą lub mężczyzną tylko dlatego, że w ten sposób został wychowany. Stąd też coraz modniejsze na Zachodzie placówki wychowawcze, jak np. przedszkola, w których unika się określania płciowego dziecka, by ono samo mogło wybrać własną, indywidualną preferencję.

Oni się różnią

W tych założeniach ukryty jest pewien fundamentalny błąd metafizyczny. Ciało i cielesność według tej ideologii nie ma mocy determinowania ludzkiej tożsamości. Ciało jest tu traktowane jako zaledwie narzędzie, element mało istotny dla naszej tożsamości. W sposób oczywisty przeczy to nauce, która raczej dowodzi, że psychiczne życie człowieka jest radykalnie ucieleśnione i zdeterminowane przez ciało. I nie chodzi tu jedynie o cielesność rozumianą w wąskim zakresie, tzn. nie chodzi jedynie o determinizm mózgu (mózg kobiecy różni się od mózgu męskiego), któremu genderyści również przeczą. Chodzi o to, że nasza tożsamość psychiczna już w życiu prenatalnym jest zdeterminowana genetycznie.

Na poczucie tożsamości mają wpływ takie czynniki, jak chociażby gospodarka hormonalna. Obecność hormonów męskich i kobiecych determinuje naszą osobowość. Obecność tych hormonów jest z kolei zdeterminowana biologicznie i cieleśnie. Również jeśli chodzi o konwencje społeczne, które rzekomo mają być jedynym źródłem płci kulturowej, są poniekąd zdeterminowane biologicznie. Męska skłonność do ryzyka, waleczność itp. oraz kobieca zachowawczość, ostrożność, czułość itp. - są zdeterminowane ewolucyjnie. Przez procesy ewolucyjne zostaliśmy tak zaprojektowani, że mężczyźni byli bardziej agresywni, bo to pomagało lepiej zdobywać pokarm i w konsekwencji przetrwać całej społeczności. Również opiekuńczość, wrażliwość, empatia i silniejsze poczucie więzi u kobiet sprzyja przetrwaniu całej społeczności. Zatem twierdzenie, że nasza tożsamość płciowa jest wynikiem tylko i wyłącznie kultury - jest po prostu naiwne. Mamy własne ciała. Nasza kultura jest zdeterminowana cieleśnie. Jesteśmy po prostu jednością psychofizyczną.

Dysfunkcja normą?

Nie oznacza to oczywiście, że od tych ogólnych praw nie istnieją odstępstwa i zaburzenia. Nie oznacza to również, że wszelkie damsko-męskie konwencje społeczne są usprawiedliwione przez samą naturę. Błąd genderystów polega jednak na absolutyzowaniu wyjątków i zaburzeń - i czynieniu z nich normy, jak również na przeświadczeniu, że kultura z zasady jest czymś odrębnym względem naszej bytowości.

Kultura a natura

Ciekawą kwestią w tej całej genderowej układance jest fakt, że to właśnie środowiska, dla których cielesność jest podniesiona do rangi absolutu, tak naprawdę degraduje cielesność. Kościół tymczasem, oskarżany o poniżanie i lekceważenie ciała, w tym układzie jawi się jako obrońca cielesności.

Ideologia gender wszystkie swoje przypuszczenia propaguje w jednym celu: wyzwolić cielesność, by mogła być zupełnie nieskrępowana; by mogła być narzędziem osiągania jak największej satysfakcji. Niemniej właśnie ten cel prowadzi do niszczenia cielesności, która w tejże ideologii jest podporządkowana jakiejś wydumanej, niczym nieskrępowanej woli. Dogmatem genderystów jest bowiem teza, według której sam możesz zdecydować, kim jesteś, i być, kim tylko chcesz. Jesteś wolny do tego stopnia, że nawet granice natury nie są dla ciebie barierami. Argumentami zaś są pojedyncze przypadki ludzi o zaburzonej tożsamości płciowej, którzy rzeczywiście przeżywają ogromne napięcia ze względu na brak spójności ich biologicznej natury z tożsamością psychiczną.

Jeśli jednak wyjątek, a nawet dysfunkcję uznamy za normę, może to mieć katastrofalne skutki. Jeśli bowiem ów brak spójności, na który skarżą się genderyści, jest tak potężnym i fundamentalnym problemem (a niewątpliwie jest), to jakim szaleństwem musi być - w imię poszukiwania namiastki owej spójności - narzucanie i narażanie całej społeczności na ową dysfunkcję? Czym bowiem jest wychowywanie dziecka w sposób neutralny lub co gorsza przymuszanie dziecka do odgrywania roli płciowo-społecznej niezgodnej z jego rzeczywistą tożsamością?

W ideologii gender to, co zostało postawione na ławie oskarżonych (czyli kultura w jej opresyjnym wymiarze), staje się rzekomym panaceum na chorobę. Bo czym jest narzucanie przez różne środki antykultury - i to w sposób zupełnie arbitralny - neutralności lub tożsamości niezgodnej z samą naturą? Czy twierdzenie, że: wychowanie (kultura) deformuje naturę, może prowadzić do innego twierdzenia, że należy ją zastąpić innym wychowaniem, które nie powstało w sposób naturalny, lecz zostało zaprojektowane przez ideologów negujących w ogóle istnienie określonej natury - nie jest rzeczywistym szaleństwem?

I w końcu, czy ideologia gender w ten sposób nie kwestionuje sama swoich błędnych założeń?