Zastanawiałeś się, jaki jest kres twoich możliwości? Pomyślałeś o tym, jak wiele możesz osiągnąć, będąc dzieckiem samego Boga, jeśli tylko mocno tego zapragniesz? Tak często rezygnujemy z marzeń, uważając je za "niewykonalne". Czy mamy rezygnować z naszego rozwoju i szansy na lepsze życie tylko dlatego, że napotykamy trudności?
Ile przeciwności musi pojawić się na twojej drodze, gdy postanawiasz wyruszyć na piechotę z Polski do Medjugorie? "Ale jak to, sam, bez nikogo? Bez pieniędzy i zapewnionych noclegów? 1300 km bez jakiegokolwiek przygotowania? Przecież to niemożliwe!" Na pewno sporo osób myślało w ten sposób o Bartku Krakowiaku, chłopaku z warszawskiego Mokotowa, który w 2017 r., po życiowych trudnościach i kryzysie, słysząc wezwanie Boga, aby wstać i iść do Medjugorie, za ostatnie sto złotych kupuje plecak i idzie.
Bez dobrego słowa
Bartkowi - po tak ciężkim dzieciństwie, w którym wódka w domu lała się równie często co woda z kranu, jego ubrania miały więcej dziur niż szwajcarski ser w lodówce, a tata, zamiast miłości, każdego dnia dawał mu coraz to nowsze wyzwiska i obelgi - nie jest łatwo stanąć na ringu życia i toczyć walkę z przeciwnościami.
"Od najmłodszych lat byłem gnębiony przez mojego ojca. Po 22 latach życia wiem, że słowo rani o wiele bardziej niż dotyk. Dlatego to, że kilka razy mnie uderzył, jest naprawdę niczym w porównaniu z tym, co mówił. Przez całe dzieciństwo słyszałem, że nic nie osiągnę, że jestem zerem. Mój ojciec nigdy mnie nie pochwalił. Dla dziecka to naprawdę straszny ból słyszeć coś takiego od własnego ojca". Tak w swojej książce, będącej świadectwem jego życia i zapiskami z marszu do Maryi, Bartek opisuje swoje dzieciństwo.
Jak po takich wydarzeniach odnaleźć siłę do dobrego i wartościowego życia? Tak łatwo jest oceniać błądzących ludzi, ale czy pomyśleliśmy kiedykolwiek, jaki wielu z nich przechodziło w dzieciństwie koszmar? "Gdy miałem 8-9 lat - wspomina Bartek - zaczęły pojawiać się problemy ze mną. Nie chciałem chodzić do szkoły, wymyślałem różnego rodzaju wymówki, typu «boli mnie głowa, źle się czuję», a czasami po prostu mówiłem, że nie chcę tam iść. Moi rodzice nie spytali mnie, skąd się to bierze, czy mam z czymś problem, czy jest mi źle. Było mi źle... Było mi źle, jak cholera. Przez to, co słyszałem z ust taty, miałem zniszczoną psychikę, moja samoocena była równa zeru. Wstydziłem się siebie i tego, co mam w domu".
Dziecko ulicy
Bartek ze względu na biedę czuł się gorszy od innych dzieci. Był wyśmiewany, co jeszcze pogarszało jego stan. W wieku 14 lat zaczął kumplować się z chłopakami z osiedla, pić, ćpać, kraść... rzucił naukę. Stał się "dzieckiem ulicy". [...]
Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu RYCERZ MŁODYCH - 3(71)2019 | Z buta do Maryi, s. 19