Pomiń ten link jeśli nie chcesz trafić na czarną listę!
  • Slider 6
  • Slider 9
  • Slider 10
  • Slider 11
Dwumiesięcznik dla młodych ciałem i duchem

To nie były frazesy

S. Szczęsna Sulatycka   

4(96)2023 | To nie były frazesy
4(96)2023 | To nie były frazesy
4(96)2023 | To nie były frazesy

Tej Mszy świętej nie zapomnę nigdy. Odprawiał ją kapłan, którego niezwykle skupienie zwróciło moją uwagę. Zapytałam siostry furtianki o nazwisko tego kapłana. "Ojciec Maksymilian Kolbe" - brzmiała odpowiedź.

Dla duchowego dobra

W lecie 1926 r. otrzymałam kartkę od mego kierownika, o. Jakuba Krysy TJ, w której wyraził życzenie, abym się mogła spotkać i zapoznać z Ojcem Maksymilianem Kolbem, wielkim czcicielem Niepokalanej, bo z tego spotkania - wedle jego zdania - byłoby wiele chwały Bożej. Przeczytawszy kartkę, odłożyłam ją z myślą: nic z tego nie będzie, bo ani ja nie pojadę do Grodna, ani Ojciec Maksymilian nie przyjedzie do Wirowa (byłam tam dyrektorką seminarium nauczycielskiego).

W listopadzie zachorowałam na płuca. Lekarz stwierdził początki gruźlicy, polecił jak najszybszy wyjazd w góry. 18 grudnia 1926 r. znalazłam się w Zakopanem. Próbowałam się dostać do sanatorium sióstr sercanek, ale miejsca wolnego nie było. Zamieszkałam w pobliżu, abym mogła korzystać z kaplicy sióstr. Pierwszej Mszy świętej nie zapomnę nigdy. Odprawiał ją kapłan, którego niezwykłe skupienie zwróciło moją uwagę. Coś świętego promieniowało z jego postaci i jego modlitwy. Wychodząc z domu, zapytałam siostry furtianki o nazwisko tego kapłana. "Ojciec Maksymilian Kolbe" - brzmiała odpowiedź.

Życzenie o. Jakuba zostało spełnione. Spotkaliśmy się - nie w Grodnie, ani w Wirowie - ale w miejscu neutralnym, dokąd tak jego, jak i mnie sprowadziła ta sama choroba. Dopiero w styczniu 1927 r. ośmieliłam się porozmawiać z Ojcem Maksymilianem. Przedstawiłam się jako kierowniczka młodzieży z nauczycielskiego seminarium, która pragnie wykorzystać sposobność zapoznania się z MI oraz jej stosunkiem do Sodalicji, która była założona w Wirowie.

Odpowiedzi Ojca były bardzo proste. Streścił mi historię powstania MI., dalsze jej dzieje i rozwój obecny. Wyjaśniał powody, dla których powstała. Powiedział kilka mocnych zdań o Niepokalanej, Jej wpływie na dusze, Jej mocy w walce z szatańskim działaniem masonerii. Wszystko to wydało mi się jasne i przekonywujące. Dalej mówił Ojciec, że Niepokalana działa przez dusze, które się Jej bezgranicznie oddadzą. Całym ich staraniem jest dać się Jej prowadzić, a nic nie czynić samym z siebie. Wtedy Ona rządzi i cel jest osiągnięty. Od tego bezgranicznego oddania się Niepokalanej zależy wszystko. To jest najważniejsza i jedyna sprawa, istota MI. - Oddani bezgranicznie Niepokalanej, Milites Immaculatae ("Rycerze Niepokalanej"), zdobędą świat dla Chrystusa. To nie jest sprawa jednego kraju, ale całego świata.

Czułam, że słowa Ojca nie są frazesem, ale treścią jego duszy i życia. Kiedy mówił o oddaniu się Niepokalanej, miałam uczucie swojskości. Słowa jego bowiem były nie tylko jasne i przekonujące, ale poruszały w mej duszy najgłębsze jej struny, jakkolwiek dotąd nie dość uświadomione. Weszłam na drogę, z której już nie miałam zawrócić, drogę swego wewnętrznego powołania. Intuicją, z łaski Bożej, dojrzałam bezkresne horyzonty, ale wiedza o MI była jeszcze wtedy minimalna.

Od tego czasu byłam już śmielsza i zachodziłam co pewien czas do Ojca. Rozmawialiśmy sam na sam, albo wspólnie z towarzyszem o. Julianem. Raz, pod nieobecność Ojca Maksymiliana, o. Julian wypowiedział zdanie, które mi głęboko utkwiło w pamięci: "Po śmierci Ojca Maksymiliana odsłonią się tajemnice jego osobistego stosunku do Maryi. Ale teraz wszystko musi być pokryte milczeniem. Będziemy się kiedyś do niego modlili".

Dziwne przyjęcie do MI

W lutym 1927 r. spędziłam przypadkowo 10 dni i nocy przy łożu umierającego, nieznanego mi ks. Marcina Szymańskiego, z diecezji przemyskiej. Nie wiem, jakim sposobem wiadomość o chorobie księdza dotarła do Ojca Maksymiliana. Przyszedł odwiedzić chorego, nie wiedząc, że mnie tam zastanie. Po chwili rozmowy z chorym, zaproponował, że go zapisze do MI. "Ależ ja umieram, jakżeż będę mógł spełnić nałożone obowiązki" - zaprotestował ksiądz. Ojciec Kolbe wyjaśnił, że istota rzeczy polega na oddaniu się Niepokalanej, że ten akt zapewni mu bezpieczne przejście do wieczności i rozciągnie się na wieki. Warto jest wejść do MI, choćby na parę dni przed śmiercią. Potem Ojciec zwrócił się do mnie: "Niech i u siostry akt oddania się Niepokalanej, wyrażony słowami, dopełni to, co się już dokonało w duszy". Z wielkim przejęciem uklękłam przy łóżku chorego i głośno przeczytałam akt, który mi Ojciec podał. Chory ksiądz szeptał go za mną. Po tym akcie Ojciec Maksymilian jeszcze i mnie nałożył medalik i dał każdemu z nas dokument przyjęcia z własnym podpisem.

Było to 22 lutego 1927 r. Ks. Szymański nie chciał się pogodzić z myślą o nieuniknionej śmierci. Żałował ledwie rozpoczętej pracy duszpasterskiej (miał lat 33). Od przyjęcia do MI usposobienie jego zupełnie się zmieniło. Nie objawiał już żadnych własnych pragnień, przestał się obawiać śmierci; przeciwnie, cieszył się na spotkanie z Bogiem w wieczności. Jako Miles Immaculatae żył dwa dni, pogodny i szczęśliwy.

Z rycerską siłą

Od przyjęcia do MI rozmowy moje z Ojcem miały na celu [...].

Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu RYCERZ MŁODYCH - 4(96)2023 | To nie były frazesy, s. 14